Nie komentuj proszę... Ja tylko musiałam...
Komentarze: 8
Denerwuje się. Zmieniam szkołę. Nie, właściwie to jeszcze jej nie zmieniam. Nie, właściwie to już jej nie zmieniam. Nie wiem. Nic nie wiem. To najbardziej przeraża. Zostawia taką nieogarniętą pustkę w głowię, i pozwala jej na wymyślanie przeróżnych strasznych rzeczy. Byłam tam. W nowej szkole. Tej do której nie będę chodzić. Wygląda jak barak więzienny. A ludzie tam byli tak słodko niezorientowani, że się rzygać chciało. Bałam się. Nie, pomyłka – boje się. Zmiany otoczenia, tego, że po raz pierwszy będę jeździła na dwójach, że nie wytrzymam poziomu, że zgłupieję, że jakimś przypadkiem nie wbiję się w towarzystwo. Jest wiele powodów, dla których boję się tej zmiany. Zresztą wakacje z książką od francuskiego też specjalnie mnie nie uszczęśliwiają. A właśnie tak to będzie wyglądało, jeśli moje papiery znajdą się w na biurku dyrektorki. Nie chcę takich zmian /rodzice nazwali to terapią wstrząsową/. Nie chcę też dreptać w miejscu. Mam swoje małe marzenia, chcę je spełnić, a ta szkoła z pewnością by mi to ułatwiła. Kolejna sprzeczność. Nie, to już nie są sprzeczności, dawno nimi przestały być – to zwykłe niezdecydowanie. To taka mała cecha, która od dawna mnie dręczy. Przez nią człowiekowi trudniej jest poświęcić cokolwiek na rzecz czegoś nowego, nieznanego. Zacznie dziesięć tysięcy razy rozważać wszystkie rozwiązania, a zajmie mu to tyle czasu, że owa możliwość już dawno zniknie. Nie chcę, żeby to się tak skończyło. I chyba największy problem w tym, że ja sama nie wiem co chcę.
Brakuje mi teraz przytulanki. Objąć i móc powiedzieć, że nie mam żadnych wątpliwości, że jestem zdecydowana, silna. Kłamstwa się nie liczą. Przestały się liczyć, gdy mój ojciec zaczął okłamywać, jawnie. Nic się nie liczy. Chcę swoją przytulankę...
Dodaj komentarz