Jest mi zimno. Tak bardzo zimno. Zimniej.
Pierś mnie boli. Od koncertu. Coś jest nie tak. Nie pójdę do lekarza. Nie powiem, ukryję. Tak. Będzie lepiej.
Kilka słów rzuconych na wiatr. Moich pustych słów. Brrr... . Nie ta droga też jest zła, trzeba się cofnąć. Może kiedyś trafię na stały grunt.
Opowiedziała mi pewna historię o motylach. Siadała na trawie i patrzyła, a one ją otaczały. Krążyły wokół, jak stado sępów. Tylko to było coś zupełnie innego niż sępy. Sępy straszyły, a te motyle cieszyły. Zostawiały ten ślad na twarzy, uśmiech. O tym uśmiechu mówiła. A mówiła dużo. Starała się go opisać, ale wciąż nie mogła. Słowa ją ograniczały. Znała myśli, znała uczucie, ale nie wiedziała jak je wyrazić. Jak spróbować je przekazać. Nie udało się jej. W końcu wyszło na to, że pokazywała tylko spowolnionym ruchem ręki łąkę, na którą przylatywały motyle. Obsiadały każdego kto się tam znalazł, a ludzie później próbowali opisać jak się wtedy czuli. Plątali się w swoich myślach. Kłócili się. Błądzili. Szukali słów. Tych słów, których nikt jeszcze nie wypowiedział. A ją ogarniała żałość. Zrozumiała, że takich słów nie ma, a ten kto by wymyślił jakiekolwiek słowa i nimi próbowałby opisać to uczucie, spłaściłby to.
Język(słowa) przeszkadza(ją w) porozumiewaniu. Najlepiej od razu się go wyzbyć. Nie wiem czemu ludzie ubzdurali sobie, że jest inaczej.
Dalej jest mi zimno, ale przynajmniej biust jus mniej boli. Kolejny brutalny powrót do rzeczywistości. Dobranoc Smerfy.