Zasypiam w bezsenności. Życie robi się proste; jak zwykle myję się. Dokładnie, by nie zapomnieć o pieprzyku pod prawą piersią i szyji pod włosami. Idę do łóżka i sprawdzam z tyłu, czy nie ma pająków. Kładę się. A później przewracam się z boku na bok powoli zasypiając. Powolutku. Zwykle po trzech godzinach przestaję to robić, kładę się na plecach i leżę, patrząc na nieliczne światła samochodów odbijane na ścianie sufitu. Lęże i patrzę. a później? Leżę z zamkniętymi oczami, w końcu im też się należy odpoczynek. Właściwie to cały czas myślę. Dzisiaj przemyślę kwestię zaufania. Prezydentowi nie można ufać, tym bardziej reżyserowi - oboje manipulują tłumem pokornych owieczek. Manipulacja. Mój tato mną manipuluje, w ogóle rodzina, brat, dziadek, mama... Znajomi, przyjaciele (?!), zwykli ludzie - więc komu ufać, jeśli każdemu zależy tylko na własnym interesie? Dalej leżę. po cichutku, już teraz się nie wiercę, przewrażliwienie, że kogoś obudzę włączyło zasilanie. Ale wciąż leżę ze sztywno zacisnietymi pwiekami. Później moje myśli zbiegają na zupełnie inne tory: 'A może by pójść umyć się jeszcze raz? Zęby - czy nie zapomniałam o tej szczelince między piątką a czwórką? A może jakąś książkę sobie wziąźć? Nie, książka odpada ze względu na oczy, komputer też. W sumie to i tak nie mam zamiaru dożyć sędziwego wieku, więc może jednak ta książka? Ale nie chcę być ślepa za dwa lata...' itd. I znowu leżę. Która może być? W jak najcichszym ruchu obracam głowę by spojrzeć na zegarek. Trzecia! Dopiero po trzeciej, cóż żesz, czas stanął?! Zwyklę budze się o szóstej, albo kilka minut później.
Codziennie czas stoi, najczęściej między północą a czwartą. Staremu poczciwemu Czasowi nie dziwię się, że potrzebuje chwili wytchnienia, tylko czemu akurat wtedy, kiedy każda minuta nabiera tej ohydnej woni pożądania śmierci?